dzis bedzie zalosnie. nie napisze o tym, ze skacze po lace, zbieram kwiaty i jak kiszka ciesze sie z malej muszki latajacej kolo nosa. jest raczej 'lekko' odwrotnie.
jest mi coraz ciezej i powoli zaczynam sie poddawac, jesli chodzi o podejscie do egzaminow. myslalam, ze dam rade, ale chyba jednak nie dam. do pierwszego zostaly mi 4 dni, a zaraz po nim nastepny. narazie niewiele umiem i nie widze szans na zwiekszenie mojej wiedzy.
dlaczego? bo mam wszystkiego dosc i na niczym sie nie moge skupic. w nocy mam bole brzucha, plecow, skurcze nog:(
lekarz powiedzial, niniek/ninka:) wyglada na wiekszego/a niz byc powinnien/winna w 36 tyg. hmm, czyzby malenstwo chcialo wylezc wczesniej?:)
ogolnie moje samopoczucie jest do bani.
z przelozeniem egz nie powinno byc problemow. w koncu to pielegniarki,(ja bym sie klocila, ale jak zwal, tak zwal) i powinny zrozumiec, ze ciaza, to nie "grypa filipinska", ktora mija po paru panadolach i dobrze przespanej nocy:)
no nic to, narazie udaje ze sie ucze i pewnie do czwartku rano bede sie zastanawiac, czy jechac na egz, czy nie. to moje niezdecydowanie najbardziej mnie meczy. bo zamiast siedziec nad ksiazka i plakac, moglabym pojsc spac. tak apropos, to teraz moje hobby:)
juz mi lepiej, jak sie wyzalilam na blogu. a co tam, same wesole wpisy sa nudne, wiec macie jakiegos smuta!!!
ps. pewnie szczesny napisze cos wesolego. wlasnie skonczyl walke z ogorkami i wyszlo mu 100 sloikow ogorkow kiszonych i jest z siebie dumny. ja tez bym byla, gdyby mi cokolwiek wyszlo...:)