Egzaminy skonczone, doktorat w lapie, nadejszla pora na impry... Zebralo sie tych impr, oj zebralo...
Pierwsza, urodziny Szczesnego. Szalone lata 20ste. Panie w kabaretkach, z czerwona szmina na ustach, otulone piorkami, panowie w kapeluszach z cygarem w zebach....Impra bardzo udana, choc duzo ludzi nie dotarlo z roznych wzgledow.
Kolejna, bardzo powazna impreza, raczej uroczystosc: wreczenie doktoratu Panu Doktorowi. Znow Szczesny sie przebieral. Tym razem za Muszkietera:) hmmm, impra mniej ciekawa, i niestety malo zakrapiana:( Zuzia nie dotrwala do konca, a szkoda bo Tatus odbieral dyplom jako jeden z ostatnich. Coz, nie dziwie sie dziewczynie, bo po 1otym Samsungu Lee, ktory odbieral dyplom, sama zaczelam ziewac. Ale dotrwalam, i klaskalam, i lezka sie zakrecila...:)
Jedziemy dalej. Moj bal graduacyjny. Choc do skonczenia uniwerku, zostal mi jeszcze jeden semestr, poszlam na bal. Oczywiscie z panem Doktorem:) Ze 150ciu osob na balu, znalam 10 a to w wyniku mojej integracji ze studentami z roku. Jakos tak nie wciagnelam sie w zycie studenckie. No raczej trudno imprezowac do 5 rano w 7 miesiacu ciazy:) Ale nic to, bylo sympatycznie. Poruszalam stare gnaty na parkiecie, a pan Doktor mial zadanie wypic za $100 (bo tyle kosztowala wejsciowka). Chyba mu sie udalo...:)
Nastepny weekend, kolejne dwie wazne imprezy. W sobote slub mojego kuzyna L. z Newcastle. Weselicho pierwsza klasa, byla Panna Mloda i byl Pan Mlody, zarelko, wodeczka i tance do bialego rana...:) Pod koniec imprezy, chlopaki poczuli sie silni, cos ala Rambo!!!
A w niedziele urodziny Zuzi. Byl tort, byla swiczka, ktora zdmuchnela mama, byl szampan i goscie, bylo bardzo fajnie. Ale, ale... jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki nasza roczna pociecha z grzeczniutkiej dziewczynki zamienila sie w malego rozrabiake. Nie chce spac, nie chce jesc, nie chce jezdzic w wozku, chce chodzic sama, wrzaskiem wymusza na nas, jak cos chce. Skad takie dziecko wie, ze to juz minal roczek i ze jest dorosla???:) Czy wszystkie dzieci tak? Powiedzcie, ze tak.....
Pozniej troche zwolnilismy z imprezami. Mowie Wam, watrobka nie wytrzymuje...
A w ostatnia niedziele bylismy na chrzcinach Zuzi narzeczonego, malego O. Zuzik przespal cala msze i dzieki Bogu, bo bym musiala latac za nia, jak kura za jajem. Ale, obudzila sie na ceremonie chrztu i....nie widzialam, jak ochrzcili malego O.:(
Po kosciele pojechalismy na przyjecie do O. Zuzia byla wszedzie i jadla wszytsko, co bylo w zasiegu jej raczek. Koledze wsadzila lape w ciasto, i zapaplala dywan arbuzem.
Tak sie nie moglam doczekac, gdy moje dziecko bedzie chodzic, teraz mysle: "prosze usiadz na chwile!!!!"
Zuzi chodzenie ma swoje zalety. Przede wszystkim, czlowiek zaczyna oszczedzac kaske. Zrezygnowalam: z zakupow typu "ogladanko, ale zawsze cos sie kupi", kawusi w kawiarence z panem Doktorem i nie tylko:), sushi w "sushi train", (babka G. wie o czym mowie), czy jakiego kolwiek wyjscia na miacho, gdzie na Zuzie czyhaja niebezpieczenstwa.
Zostal nam plac zabaw, gdzie niestety nie ma sklepow ze szmatami:(
No i w koncu czlowiek jest zmuszony do jakiegos ruchu fizycznego. No bo trzeba ratowac dziecko, (albo wlasne konto), ktore leci w kierunku najdrozszego sklepu ze szklem...
Ale wysylam pana doktora i Zuzie na weekend pod namiot, wiec jakis szoping....?:)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz