Maz zrobil mi niespodzianke na 30ste urodziny, i zabral na wycieczke. Miejsce podrozy mialo byc wielka tajemnica, ale sie chlopak wygadal. No i dobrze, bo juz sie obawialam, ze zabierze mnie do Nowej Zelandii i bede musiala wykonac obligatoryjny skok na bungee.
Dzieki Bogu, byla to Tasmania z mega luxury & relaxem. No z tym relaxem troche przesadzilam, bo zabralismy nasza slodka latorosl, ktora jak sie okazalo, zmienila sie w diabla tasmanskiego....
Na Tasmanii bylismy 6 dni. Z tych 6ciu dni pogode mielismy przez 4, co i tak w zimie jest suckesem.
W pierwszy dzien dolecielismy do Launceston, gdzie wypozyczylismy zaj.......scie niebieski samochodzik. No Nissan Micra w porownaniu z nasza kolumbryna, to malutki samochodzik. Jak Szczesny zobaczyl nasza "niebieska landrynke", stwierdzil, ze sie w tykm nie pokaze. Odwrotu nie bylo.
Za to Zuzia byla zachwycona naszym pojazdem i ciagle powtarzala: "nasze niebieskie autko, mama kupila, tak mami?" No niestety, albo stety 'nie' kochanie....
No ale fura dowiozla nas, gdzie chcielismy czyli do Cradle Mountains. Tam spedzielismy pierwsze 3 dni, gdzie mieszkalismy w wypasionym domku z kominkiem i widokiem na gory. Jak kazde gory, Cradle Mountains sa cudowne. Nawet udalo nam sie polazic po wyzszych partiach, gdzie miejscami bylo dosc slisko i niebezpiecznie.
Zuzik tez dawal rade, czasem w plecaku, czasem na piechote ale jak na 2.5 letnie dziecko, spisala sie na medal. Niestety tylko w gorach....Wieczorami natomiast wstepowal w nia ten Diabel, ten mega Tasmanski i
koncertowala do 23. My, po kilku butlach tasmanskiego trunku, padalismy na te przyslowiowe pyski, a ona szalala. Skad takie dziecko bierze tyle energii???
Po Cradle pojechalismy na wschodnie wybrzeze. Bylam zaskoczona, jak szybko sie mozna przedostac z jednego konca Tasmanii na drugi. Podroz trwala tyle samo, co z jednego konca Sydney na drugi, ale byla o wiele bardziej przyjemna.
Czyzby to przez brak Azjatow na drogach???
Na wschodnim wybrzezu rowniez polazilismy, czasem poslizgalismy sie po gorkach. W niektorych momentach mialam ze strachu lzy w oczach... No niestety, Mt Amos mnie pokonala i nie dotarlismy na szczyt... Bedziemy musieli wrocic.
Wyjazd byl super i na mysl o zatloczonym Sydney, dostawalismy dreszczy. Ale niestety wszytsko co dobre, sie szybko konczy i trzeba wrocic do chalupy i obowiazkow. Szczesny prawie z samolotu polecial do roboty. A ja mam jeszcze 2 tyg wolnego i sie relaksuje dalej, bo niedlugo znow sie zacznie zapier.....
PS zdalam wszystkie egzaminy :)